Sztuki przedstawieniowe należą do tego rodzaju wiedzy, jaką nie dość, że trzeba przyjąć i zaakceptować na wiarę, to jeszcze dodatkowo warto ją przeżyć i po swojemu uzupełnić całym tym nadmiarem znaczeń, przypisanych zwykle na stałe do czegoś innego. Tak na przykład jest z malarstwem, ktore z racji swej oczywistości wydaje się w sposób prosty ilustrować świat naszych uczuć, myśli, wrażeń i emocji. I tak to jest, dopóki obcujemy ze sztuką. A bywa, bo przecież może się tak zdarzyć, że nastąpi niespodziewane spotkanie z malarstwem. I od tego momentu wszystko jest już inaczej niz przedtem. Odmienia się świadomość, percepcja, a rozum już nie może zagrzać dłużej miejsca w dotychczasowych ramach i dobrze sobie znanych pieleszach.
Jedno od drugiego było tak odległe jak dzień od nocy i kosmos od chaosu. Wszystko się kończyło i prawie stawało się klasyką. Jeśli już, to raczej legendą i mitem. Lub tajemnicą, przeniesioną w przyszłość. Bajką i fantazją, do snu śpiewaną w zapomnianym języku, na melodię nieznaną… Tak było z moją muzyką i moim malarstwem.